1925 do góry 1928 wyniki

VI Raid Samochodowy Automobilklubu Polski, 5-10.06.1927


SZLAKIEM RAIDU SAMOCHODOWEGO AUTOMOBILKLUBU POLSKI

Rozmowa z prezesem Kom. Sport. A. P. p. Dyr. J. Regulskim

Jan Regulski

Do Polski nie można wwozić aut. Dlaczego?
- Z tej prostej przyczyny, że do czerwca r. 1927-go kontygent wwozowy został już w kwietniu całkowicie wyczerpany. Wiadomość ta niech będzie wskazaniem na kolosalny rozwój sportu w Polsce i niech służy jako wiele mówi?ce motto do poniższego wywiadu w prawie sześciodniowego raidu międzynarodowego Automobilklubu Polski.
Dyrektor Janusz Regulski należy do rzędu ludzi pracuj?cych "con amore". To też od chwli, gdy stan?ł na czele komisji sportowej Automobilklubu Polski, przez instytucję tę przeleciał szeroki, ożywczy oddech wielkiego sportu.
Miłośnik i znawca wielu dziedzin życia sportowego p. Regulski automobilizmem wprost się pasjonuje. To też rozmowa idzie jak najlepiej zmontowany Chrysler po idealnie gładkim asfalcie - bez wstrz?śnień i zahaczeń.
A jest o czem porozmawiać.
- Pyta Pan o czerwcowy raid międzynarodowy. Imprez? t? interesuje cały świat samochodowy, w Polsce tem więcej, że w roku ubiegłym raid polski-czechosłowacki spalił na panewce. Dziś ewentualność taka jest wykluczona: spoistość klubów afiliowanych przez nas we Lwowie, Poznaniu, Krakowie, Katowicach i Łodzi z instytucj? macierzyst?, warszawskim Automobilklubem Polski jest już obecnie tak wielka, że mimo rzeczywiście kolosalnych trudności, piętrz?cych się przed potężn? imprez? sześciodniowego raidu dookoła Polski, parzę na jego realizacjem ze spokojem.
Czytelników "Przegl?du Sportowego" zainteresuj? niew?tpliwie szczegóły.
Zacznijmy od marszruty: pierwszym etapem raidu, który wyruszy 5 czerwca z Warszawy będzie Bydgoszcz (około 267 klm.). Dalsze etapy to: II-gi Bydgoszcz - Gdynia (407 klm.), III-ci Gdynia - Poznań (472,5 klm.), IV-ty Poznań - Katowice (339 klm.), V-ty Katowice - Morskie Oko - Zakopane (373 klm.) i VI-ty Zakopane - Lwów (475,5 klm.).
Tak więc w ci?gu 6 dni uczestnicy przemierz? około 2430 klm., co daje 400 klm. co dnia. Jak na drogi polskie - porcja bardzo poważna.
Bo trzeba Panu wiedzieć, że mimo naprawdę wielkich i pełnych najlepszych chęci wysiłków ministerstwa robót publicznych, stan dróg bitych w Polsce miast sie polepszać - jest z roku na rok bodaj że coraz to gorszy,
Przypisać to należy z jednej strony mikroskopijnie nikłym kredytom, jakiemi ministerstwo na remont rozporz?dza, z drugiej - okropnym warunkom klimatycznym, wreszcie z trzeciej - niszczeniu szos przed podkowy końskie i żelazne obręcze tysięcy wozów wszelkiego kalibru.
- A jak też przedstawiać się bedzie stan tegorocznych dróg raidowych?
- W chwili obecnej nie można w sprawie tej powiedzieć ostatniego słowa, bo choć wygl?da to na żart - dopiero w połowie maja i te jeśli nie będzie ci?gle padać deszcz, można będzie przyst?ić do częściowej naprawy dróg.
W każdym razie muszę powiedzieć z ubolewaniem, że dyrektor z M. R. P. Rappe, który objechał cał? marszrutę raidu, skonstatował, że stan dróg jest o 50 proc. gorszy, niż w jesieni roku ubiegłego.
Nie znaczy to jednak, aby drogi raidu przedstawiały się tragicznie. Poza bardzo złemi odcinkami Ostrów - Częstochowa, Mogilany - Myślenice oraz Stryj - Mikołajów, naogół osi?gnięcie szybkości minimalnych, wahaj?cych się, w zależności od kategorii wozów, od 34 do 48 klm. na godzinę nie będzie bynajmniej leżało w sferze niemożliwości.
- A zgłoszenia?
- O, tych w roku bież?cym nie zabraknie z pewności?. Boję się raczej, że zbyt wielka ich ilość przysporzy nam niejednego kłopotu natury kwaterunkowo - aprowizacyjno - benzynowej. Muszę bowiem podkreślić, że sprawne, wygodne, niezawodne i tanie urz?dzenie kwater dla stu czy więcej zmęczonych i głodnych jak wilki turystów u nas w Polsce przedstawia czasami trudności wprost niewiarygodne.
Poza spodziewanym udziałem jeźdźców zagranicznych w roku bież?cym startować będ? także zespoły firmowe, prawdopodobnie Austro - Daimlera, Fiata, Tatry i innych. Przeznaczamy nawet dla nich specjaln? nagrodę Automobilklubu Polski.
- A propos nagród - jak wygl?da ich lista?
- W tej chwili nie jest ona jeszcze ukończona. W każdym razie w grę wchodz? nagrody: p. Prezydenta Mościckiego, M. Robót Publicznych, M. S. Wojskowych, Automobilklubu, Komisji sportowej A.P., Prezesa S. Grodzkiego, Tow. ubezp. Patria, Warsz. - Pozn. Banku Ubezpieczeń, "Auto", nie mówi?c o szeregu nagród firmowych.
Przypuszczam, że prasa, myślę o Przegl?dzie Sportowym, nie zapomni o nas również...
Przechodzimy do szczegółów organizacyjnych. Z mnóstwa informacyj, nazwisk, cyfr wyłania się sprawa obsługi dziennikarskiej. Pomyślano i o tem: cała Polska za pośrednictwem Polskiego Radia będzie słyszała każdego wieczora o przebiegu danego dnia raidu.
Komunikaty te urozmaic? wynki dwu prób szybkości: górskiej na Kocierzu pod Krakowem i płaskiej, rozegranej pod Bydgoszcz?.
- Zreszt? - kończy p. Regulski - raid międzynarodowy to drobna cz?stka naszego tegorocznego kalendarza sportowego. Poza całym szeregiem imprez organizowanych przez kluby afiliowane, w rodzaju wyścigów szybkości w Łodz w dniu 15 maja. Automobilklub Polski urz?dza w roku bież?cym tak świetnie udany rok temu raid pań (tym razem już dwudniowy), automobilow? pogoń za lisem t. zw. Rally Paper, a jesieni? - doroczne wielkie próby bicia rekordów szybkości.
Słowem będzie gdzie zdobyć sławę, choćby kosztem... resorów połamanych na polskich szosach.

[za: Przegl?d Sportowy nr. 20 / 1927]

VI-ty Raid międzynarodowy Automobilklubu Polski

Zwycięzca Raidu p. Stanisław Szwarzstein z Krakowa

Zwycięzca Raidu p. Stanisław Szwarzstein z Krakowa Zdjęcie powyższe przedstawia zwycięzcę tegorocznego międzynarodowego raidu Automobilklubu Polski p. Stanisława Szwarzsteina, członka krakowskiego klubu automobilowego, który na własnym samochodzie Austro-Daimler typ A. D. M. Sport Torpedo ukończył raid z rekordow? ilości? 41 pkt. dodatnich i zdobył nagrody: Komisji Sportowej A.P., prezesa A. P., "Przegl?du Sportowego", świec Champion oleju F. E. Mol, ?l?skiego Klubu Automobilowego oraz plakietę Automobilklubu Polski.
Drugie miejsce w klasyfikacji ogólnej przypadło w udziale triumfatorowi raidów z lat 1923 - 4 - 5 członkowi A. P. inż. Henrykowi Liefeldtowi, który jechał na maszynie firmowej Austro-Daimler, typ A. D. M. Sport Torpedo i zdobył 38 pkt. dodatnich.
Trzeci typ Austro-Daimlera, typ Limousine, kierowany przez hr. Adama Potockiego z powodu zasłabnięcia kierowcy musiał w Katowicach odst?pić od konkurencji.
Wspaniały sukces samochodów Austro-Daimler, wobec wyj?tkowo licznej i poważnej konkurencji 24 maszyn pierwszorzędnych fabryk, jest najlepszym dowodem sprawności i wytrzymałości zwycięzkich wozów Austro-Daimlera.
Trzecie miejsce z wiele już skromniejsz? ilości? (13) punktów dodatnich zajęła Lancia, kierowana przez p. Rippera, 4-te, 5-te i 6-te zespół Chryslerów, kieroway przez pp. Hahna, Bitschana i Swobodę (12, 11 i 10 p. dod.), 7-me - Hotchkiss, kierowany przez kierowcę francuskiego p. Varsele (8,8 p. dod.), 8-me, 9-te i 10-te zespół Fiatów i t. d. i t. d.
Nagroda M. S Wojsk. za regularność jazdy przypadła w udziale inż. Richterowi na Tatrze, a M. R. Publ. dla samochodu polskiego - maszynie Centralnych Warsztatów Samochodowych (C. W. S.), kierowanej przez inż. Rayskiego.
Uczestnicy raidu w ci?gu 6-ciu dni przebyli około 2,500 klm. wzdłuż marszruty: Warszawa - Bydgoszcz - Gdynia - Poznań - Katowice - Zakopane - Lwów, gdzie raid ukończono w dniu 10 b. m.

[za: Przegl?d Sportowy nr. 25 / 1927]

Steyer w raidzie i wyścigach samochodowych

Jak czytelnikom kronik sportowych wiadomo, odbył się w czasie od 5 do 10 bm. raid automobilowy na przestrzeni Warszawa, Bydgoszcz Gdynia, Poznań, Katowice, Zakopane, Lwów, zaś 12 bm. wyścigi automobilowe we Lwowie. Sprawozdania z tych imprez zaznaczyły, że w obu uległy wypadkom wozy firmy "Steyer", a to w raidzie wóz typu XII kierowca inż. Bogucki, zaś w wyścigu wóz sportowy 100 KM kierowca inż. Zangl.
Ten tak zw. pech, który prześladował wozy fabryki "Steyer", musi być bardzo przykrym dla fachowo tęgich i ambitnych kierowców wozów, dla fabryki samej jednak były oba wypadki najlepsz? reklam? solidności i wytrzymałości samochodów tej marki.
W raidzie jechał inż. Bogucki pierwsze 2 etapy bez punktów karnych, trzeciego dnia jednak na jakich 30 km. przed Poznaniem wskutek pęknięcia gum na dwóch kołach, wóz zarzuciło z tak? sił?, że prócz wachlarza została zgięta oś, a przód ramy został wygięty do góry, deformuj?c zupełnie resor. Nic jednak nie zostało złamane, a nawet żadne pióro resorów nie pękło.
Mimo to dowlókł się Steyr XII do Poznania w przepisanym czasie, a po całonocnej naprawie i wyprostowaniu wygiętej osi i ramy, stan?ł następnego dnia w czas do startu i odbył cał? dalsz? przestrzeń raidu bez szwanku i to z brawurowym wynikiem. Ostatni etap Zakopane - Lwów przez Sambor - Drohobycz - Stryj odbył w 8 godzinach 48 m. i stan?ł we Lwowie na pl. Marjackim jako pierwszy (mimo że startował jako 17 w Zakopanem) o godz. 3, robi?c przeciętnie 55 km. na godzinę. Komisja sprawdziła zaraz zupełn? sprawność motoru i nienaganny stan całego samochodu.
Wypadek inż. Zangla na wyścigach 12 bm., który istnym prawie cudem skończył się na lekkich kontuzjach jad?cych, został spowodowany pęknięciem opony na przedniem lewem kole przy szybości 168 km. Inż. Zangl mimo usilnych starań nie mógł wozu już wyrównać, a wóz, przeleciawszy przez głęboki rów, dwukrotnie skoziołkował, przyczem obróciwszy się, uderzył z cał? sił? w szkarp drogi. Karoserja została zupełnie zniszczona, a z kierownicy został tylko jeden z?b. Przy bliższem sprawszaniu dalszych uszkodzeń okazało się, że całe podwozie jest nienaruszone, prócz zwichrowanych kół, a motor dał się odrazu puścić w ruch rozrusznikiem. Wobec tego po przemontowaniu uszkodzonego koła wyjechał o własnych siłach na szosę, tak, że wóz, jak się zdawało, zupełnie rozbity, wjechał do miasta i garażu, z triumfem jad?c chwilami z szybkości? około 70 klm.
Oba te wypadki wskazuj? najlepiej, jak solidnie jest wykonane podwozie wozu tej marki, wskutek czego niew?tpliwie ty ten najbardziej nadaje się na liche, niestety, gościńce w Polsce.
Nie mniejsz? reklam? dla wozów martki "Steyr" jest opinia ogółu zawodowych szoferów, którzy okazuj? największe zaufanie do smochodów tej marki.
Mały typ marki "Steyr" 6/10 KM wykazał również swoj? sprawność na wyścigach 12 b. m. we Lwowie: kierowca dr. Frühling uzyskał na trudnej trasie 20 km. przeciętna 86 km. na godzinę, zaś w wyścigu na 5 km. z lotnym startem przeciętn? 95 i cztery dziesi?tych - i wzi?ł I nagrodę w swojej kategorji.

[za: Przegl?d Sportowy nr. 25 / 1927]

Jerzy Grabowski

KATASTROFA

Przeżycia specjalnego wysłannika "Przegl?du Sportowego" podczas raidu Automobilklubu Polski

Już start w Gdyni mi się nie podobał: na auto nasze patrzała długo i podejrzliwie jakaś istota, któr? złośliwi nazwaliby kobiet?, a kiedy vice-komandor Zeydowski dał znak odjazdu "Steyer" zaci?ł się w piasku jak j?kała na literze "o". Gdy wreszcie kamienie młyńskie kół poprzez żwirek dotarły do gruntu bardziej stabilizowanego, skoczyliśmy z miejsce i w rozkosznych lapsadach dotarliśmy do czerwonej wstęgi szosy.
Mimo resztek melodji dancingowych i wszelkich odmian alkoholu trawionych po burzliwej nocy sopockiej, mimo dwu godzin snu zaledwie, czułem się w kondycji wprost wyj?tkowej. - czy zreszt? można czuć się inaczej, gdy ziemia ucieka z pod nóg jak wstęga wij?ca się na potwornej wielkości szpuli, gdy motor działa jak zegarek, a słońce świeci wesołe, bezczelne wprost radości? życia, którę sieje gdzie się tylko spojrzy.

Pijany grajek

To też z pełni? sympatii patrzyłem poprzez przymglone szkła okularów na pięknego grajka, który przykryty czarn? trumn? ogromnej basetli spał w przydrożnym rowie z głow? opart? o pulchne, świeżo usypane kretowisko.
Kierowca naszej maszyny inż. Bogucki jechał z fantazj? nadzwyczajn?: prosta czy zakręt, mostek czy wyboje - licznik nie schodził z "70".

Ulewa

Tej cyfry zasadniczeej nie obniżył deszcz, w który wjechaliśmy "w pełnym galopie". Pierwsze jego, wielkie ciężkie krople srebrzyły się w resztkach słońca, aby za chwilę wraz z miljonem innych zatopić czerwon? jego tarcz? w powodzi wody lej?cej z brunatnych pokłębionych chmur.
Nie pomogło podniesienie budy: złośliwy wiatr zachodni wbijał w nasze twarze ostre szpilki deszczu i bryzgaj?ce z pod kół fontanny rzadkiego błota. Czuliśmy, jak skóra pokrywa się mokr? mazi? z szosy.

Niewidomi

Brudne płaty błocka leciały na okulary coraz gęściej: w pewnym momencie szosa znikła mi z oczu - widziałem tylko zamazan? sylwetkę kierowcy; kontur jego ciemniał z każd? chwil?... Przetarłem nerwowo szkła - za chwilę to samo. Manewr ten powtórzyłem wielokrotnie - napróżno.
Z rezygnacj? patrzałem jak głowa p. Boguckiego zamienia się w ciemn? mgławicę i wreszcie niknie zupełnie.
Badaj?c sytuację przeniosłem wzrok na szkła okularów i bawiłem się czerwono- brunatn? mozaik? błota, zmieniaj?c? się co chwilę. Wśród tych poszukiwań oko znalazło małe okienko. To jakaś zabł?kana czysta kropla deszczu otworzyła maleńki lufcik z "widokiem na świat". Trwało to jednak sekundę.
Wreszcie ulewa się zmęczyła - przeszła w drobny wnikliwy deszczyk.

Ansaldo

Przed nami zmykało Ansaldo p. Grabowskiego ze spuszczon? bud?. W pewnym momencie na zakręcie oderwał się od niego lśni?cy kr?żek lusterka i w podskokach potoczył się po szosie. Dobroduszny pułkownik obejrzał się, machn?ł ręk? i pojechał dalej.

Koń - filozof

Rozpaczliwy stan naszych mokrych i przemarzniętych humorów poprawił na parę chwil jakiś poczciwy konik chłopski. - Stanęło sobie kochane budle zadem w głębokim rowie, przednie nogi oparło na skraju szosy i z filozoficzn? min? patrzyło na przejeżdżaj?cych. Pomyślałem sobie czy w tym ekscentrycznym obserwatorze nie pokutuje czasem dusza grzesznego automobilisty: a może wprost podgl?da sposoby błyskawicznego przenoszenia się z miejsca na miejsce...

Jazda po jeziorze

Pod Wejherowem nowa przygoda: z ostrego wirażu wpadamy na... wielkie jezioro. - Po lewej ręce woda, po prawej - woda... Na szczęśćie pod nami - szosa. To grobla przecinaj?ca dwa kolosalne zbiorniki wody; we mgle nie widać ziemi zupełnie.
Dalsza droga tego dnia jest jak?ś wyrafinowan? zemst? natury nad automobilist?. Nasze twarze s? podobne do popękanej, grubej, szarej skóry hipopotamai; w pokładach błocka strumienie deszczu ryj? jasne bruzdy.
Siedzimy z tyłu bez słowa, boj?c się aby najlżejszy choćby ruch nie pozbawił nas resztek i tak już minimalnej dozy ciepła.
Jedynie inż. Bogucki zapatrzony w szosę poprzez strumienie lej?ce mu się na twarz przez otwart? szybę, zda się nie odczuwa naszej gehenny.

Holendry Steyera

Na lepkiej mazi szosy Steyer zaczyna holendrować coraz ryzykowniej; raz i drugi napół widzę, napół wyczuwam szybkie ruchy kierownicy, prostuj?ce rozhuśtan? maszyne.
Krótki postój, spowodowany dolaniem oliwy, pozwala mi konstatować kompletne zesztywnienie mięśni w łydkach; s? twarde jak drzewo, nieelastyczne - chodzę z trudności?.
Gwałtowny masaż, parę szybkich startów, a za chwilę znó jedziemy dalej.

Strzał z Lancii

Przed Chojnicami Lancia p. Rippera z Krakowa, mijaj?c, strzela w szybę nasz? kamieniem: pocisk musiał mieć siłę nielada, bo robi mał? dziurkę okolon? promienist? siatk? pęknięć.

Sztuczna wylęgarnia

Koło Koronowa serię zdawałoby się fantastycznych "kaczek" automobilowych dopełnia... kura. Gdakliwa producentka jak, jak każe obyczaj, podczas uciezki z szosy w ostatnim momencie decyduje się przebiec na drug? stronę. Widomy skutek tak niebezpiecznego kroku, to krótki krzyk śmierci, konfetti pierza i... rozbite jajko, zniesione w tej krótkiej sekundzie na stopniu naszego auta.

Katastrofa

Cierpliwy licznik kilometrowy wskazuje, że od celu podróży - Poznania dzieli nas nie więcej jak 30 klm. Zrzuciłem okulary. -Deszcz przestał padać - nawet słońce zalśniło raz i drugi w niezliczonych zwierciadłach wyboistej szosy. Jechaliśmy na lekkim wirażu w lesie. Talerze kół cięły z zawrotn? szybkości? lepk? maź błota i kałuże brunatnej wody.
Na kilkadziesi?t metrów przed nami przebiegł drogę zaj?c.
Niedobrze - pomyślałem.
W tej chwili z autem naszem zaczęły się dziać rzeczy przedziwne: ni st?d ni zow?d rzucone zostało jak?ś nieznan? sił? na zewnętrzn? stronę bandy. Ręka kierowcy skarciła ten wybryk spokojnem, ale stanowczem skręceniem kierownicy; jednostajny turkot motoru zamarł; w odpowiedzi na reakcję kierownika grewoltowany wóz rzucił się bokiem na przeciwn? stronę szosy; motor zagdakał kilkakrotnie, aby znów zamilkn?ć; polecieliśmy znowu na lewo...
Wpatrzony w tę nierówn? walkę kierowcy z autem zobaczyłem, a raczej może wyczułem jeszcze jeden skręt kierowcy... Wszystko zapóźno.
Przed nami ni st?d ni z ow?d wyrósł czarny, mokry od deszczu pień kasztana.
Gdyby cztery pary oczu siedz?cych w aucie miały władzę niszczenia, drzewo to zniknęłoby z powierzchni ziemi momentalnie.
Niestety... zbliżało się do nas nieubłaganie...
Napi?łem mięśnie jak na starcie stumetrówki.
Trzask łamanego skrzydła, rumor walizek, chwila ciszy, wreszcie bolesny jęk pękaj?cych kiszek.
Byliśmy rozbici.
O kilkadziesi?t metrów przed nami - tym razem w przeciwn? stronę - w myśl jakichś nakazów przyrody przedefilował trwożliwy szarak...
[za: Przegl?d Sportowy nr. 26 / 1927]

Jerzy Grabowski

RIPPER I JEGO LANCIA

Szlakiem raidu automobilowego

Kiedy, po kilkugodzinnym zaledwie śnie w Katowicach wsiadłem na rynku do srebrz?cej się s słońcu Lancii, słyszałem jak któryś z komisarzy mówi półgłosem do przyszłego zwycięzcy raidu p. Szwarcsteina:
- Przedwczoraj wpakował Steyera na drzewo, wczoraj w Mysłowicach - Ansaldo do wody, zobaczy pan, że dziś w górach Ripper sobie z nim łeb skręci...
Owe miłe właściwości przynoszenia pecha przypisywane zostały w całości mej skromnej osobie.
- Pan jedzie z Grabowskim? - Winszuję, winszuję - mruczał z drugiej strony mój imiennik pułkownik, kierowca Ansalda - Pechvogelek pierwsza klasa!
Spojrzałem na twarz Rippera. Malutkie oczki spojrzały figlarnie z pocz?tku na mnie, potem na Lancię, z której przeniosły się na półkownika.
Pocięta bruzdami twarz wykrzywiła się w zdrowym, pełnym radości życia i wiary w swe siły uśmiechu.
- Jakoś tam damy sobie radę - zaśmiał się przez zęby.
Razem ze swym synem stary mistrz stanowił parę nielada: obaj małego wzrostu w kusych kombinezonach automobilowych z ogorzałemi na bronz twarzami, w których jarzyły się skrz?ce świeczki oczu, w znanych dobrze lotnikom pończochach na głowach, wiecznie roześmiani - obaj Ripperowie robili wrażenie pary gnomów, czy nowego gatunku - wesołków samochodowych.
- Panowie ruszan? 6.12, czyli za cztery minuty - obwieścił vice-komandor Zeydowski.
Ripper zbliżył się do Lancii. Obj?ł j? cał? wzrokiem, potem podszedł bliżej, rzucił spojrzenie na tablicę zegarów... Przez pomięt? twarz przelewała tak rzadko na jiej goszcz?ca smuga skupienia - ręka machinalnie spoczęła na maska jaknajbliżej motoru - serca kochanki...
Za chwilę siedzieliśmy już w wozie wszyscy.
Start - rzucił komisarz do kierowcy.
W przeci?głe, bezpłodne wycie startera wpadł nagle rytm motoru: serce Lancii przemówiło.
Z miasta wypadliśmy jak lawina, aby wściekły swój rozpęd zgubić na śmiesznym ogryzku ufnala, szczerz?cego się z opony. Kiedyśmy ruszyli powtórnie, przed nami na krętych szosach, prowadz?cych do Bielska defilował niemal że cały komplet raidowy.
- Będziemy mieli kogo mijać - rzucił Ripper ojciec. - Ale pewnie nie na długo - dopełnił Ripper syn.
Oświadczenie to nie było płonn? obiecank?.
Trochę może zdegenerowana, ale jak że pełna wyrazu smukła i delikarna a dziwnie mocna przez sw? nerwowość srebrna Lancia zaczęła drgać rytmicznie. Widać, pan Ripper przemawiał do niej umiejętnie bo serce Włoszki poczęło bić coraz szybciej, ton jego stawał się coraz ostrzejszy, coraz bardziej ekstatyczny...
Za chwilę zaczeliśmy mijać dwutaktowe Taterki, fornalskie Dodge, pełzn?ce po ziemi jak jaszczurki Austro-Daimlery, potem trójcę skutych zda się łańcuchem solidarności firmowej Fiatów.
Temperamentowu wysokokrwistej córy Turynu nie zdołały się nawet oprzeć nuworysze amerykańskie Chryslery i ciężki, opasły Hotchkiss. Po krótkiej walce jeszcze przed Pszczyn?, rwaliśmy na czele wielkiej kawalkaty raidowej.
Nerwowa wskazówka tachometru odbijała się co chwilę o kres swej drogi - 120 klm. na godzinę. Szaleńczy pęd wbijał w nas masy powietrza, nadymał nasze płuca, skózane chełmy, szczelnie opięte waterproofy... Mimowoli ręka moja zaplotła się z dłoni? komisarza - czuliśmy, że waga nasza zmniejsza się do minimum, żę jeszcze parę kilometrów szybkości, silniejszy podmuch wiatru, czy bardziej przykry mostek, a kapryśna Włoszka porzuci nas na szosie... na zawsze.
Kiedy wreszcie gor?czka zgonienia rywali została zaspokojona, wskazówka tachometru opadła na skromne "80".
- Lecieliśmy cudownemi serpentynami podgórskiemi. P. Ripper dowiedziawszy się, że drogi tej nie znamy, z pasj? wymieniał nazwy wsi, gór, dolin. Przy piekielnym huku motoru, przy "stu" na godzinę lewa ręka jego ci chwila odrywała się od kierownicy, aby zatoczyć przed sob? łuk przy stereotypowym akompaniamencie: prawda, że ładne.
My tymczasem skręcaliśmy się ze strachu, jednem okiem patrz?c na widok adrugiem - na zbliżaj?ce się skośnie do Lancii słupy telegraficzne. - Pewność siebie, mistrzowska technika i wyczucie maszyny zawsze w porę prostowały j? przed jakimś krawym pocałunkiem z drzewem czy kamieniem przydrożnym.
Wreszcie wpadliśmy w góry. Zbliżaliśmy się do Kocieży - górskiej próby szybkości, Harybdy większości wozów raidowych.
Że los szykował nam tutaj przykr? niespodziankę - to nie ulega żadnej w?tpliwości. Upostaciował się bestja w formie ogromnego kocura, który tuż przed szaleńcz? Kocież? próbował przeci?ć pasmo naszej szczęśliwej drogi. Udawało mu się to pewnie nie raz i nie dwa - tym jednak razem trafił na Rippera. A ten - wiadomo - lubi i potrafi nawet los wzi?ć za łeb.To też, kiedy drogi nasze i koła się skrzyżowały, za Lanci? leżał czrny symbol nieszczęścia w ostatnich drgawkach śmierci.
Ten tak przykry wypadek dla czytelnika, nam dodał nowego wigoru: - Kocież nasza - krzykn?ł Ripper - a w Zakopanem też będziemy nie drudzy, ale pierwsi.
Chwila postoju, ostatnie telefony z met? i przemy naprzód. Transparent "uwaga" napina nam mięśnie i nerwy, a z motoru wydobywa wysokie cis. Potem miga mi w oczach jeszcze napis "start" i czuję jak ognista Włoszka zaczyna nami rzucać bezlitośnie... Mam wrażenie, że jestem kawałem mięsa, ktory ogromne psisko daremnie stara się rozedrzeć w paszczy, rzucaj?c j? na prawo i lewo... Co cwilę widzę sytuację bez wyjścia - koniec drogi, za któr? szczerz? się białe słupy ochrone i bezdenna przepaści. Po takiem spostrzeżeniu, w chwili kiedy zdawałoby się pozostaje tylko trzasn?ć się o skały, Lancia zamiataj?c tyłem leci na prawo czy lewo...
Przy jakimś piekielnym zakręcie migaj? białe sylwetki pań - Ripper śle im ukłony ręk?... Pal cię kat, człowieku nerwów!
Nareszcie koniec: 2 minuty 28 sekund męki na długich jak nieskończoność dwu kilometrach, na których pokonaliśmy "tylko" 360 mtr. wzniesień.
(dok. nast.).

Kraków wypełnia osobny rozdział przygód raidowych. Wskutek słabo zorganizowanej służby policyjnej, nasze auta lataj? po mieście jak opętane. Pozkrzyżowani męczeńsko policjanci wskazuj? drogę we wszystkich możliwych kierunkach, to też ostatecznie rezygnujemy z rozwi?zania gordyjskiego węzła zasupłanego misternie wokół placu Mariackiego i wpadamy na szosę zakopiańsk?.
Owe pele-mele krakowskie wprowadza p. Rippera w pasję. U człowieka normalnego wyraża się to burknięciem, popartem tupnięciem nog? o trotuar, ale podniecony raidowiec klnie jak Piotr Wielki i naciska ryzykancko gaz. To też jak Kraków Krakowem, miasto owo nie widziało podobnej furji samochodowej, jak ta któr? zademonstrowała rozwścieczona Lancia Rippera.
W w?skich akustycznych uliczkach grodu podwawelskiego tysi?czne echo jej motoru grzmiało jak terkot conajmniej gniazda karabinów maszynowych. Piekielny rych podniecał wci?ż Rippera, a ja z rozpacz? zacz?łem obserwować, jak techometr doci?ga do "setki". Na szczęście mieszkańcy przedmieść Krakowa należ? do rasy ludzi znaj?cych cenę życia. To też ulice wyludniły się jak wymiótł, a jeno z bram domów i sklepików migały blade przedażone twarze. Gdyby jednak - broń Boże - dziecko wybiegło na ulicę... - Lepiej nawet o tem nie myśleć.
To też kiedy wreszcie wypadliśmy na szosę, nawet śmiercionośne Mogilany wydały mi się czemś zupełnie błahem wobec owej zwarjowanej jazdy po mieście.
Zreszt? Ripper znał tu każdy zakręt, mostek czy zły kawałek szosy - jechał napewno. Nic dziwnego, że jego informacje geograficzne zaczęły się mnożyć w sposób niewiarygodny, a główna uwaga, miast na szosę, została skierowana niemal całkowice nia objekty, któremi kazał się nam nieszczęsnym zachwycac. Ripper syn nie szczędził nam również wzruszeń i gdy w pewnym momencie odwróciłem głowę od widoku, który kazał podziwiać ojciec, ujrzałem jak syn z małpi? zręczności? wyskoczył z siedzenia na błotnik, a stamt?d na maskę, przy której zacz?ł coś najspokojniej majstrować, a co ojcu bynajmniej nie przeszkadzało jechać "osiemdziesi?t". Pod Nowym Targiem wpadliśmy w istn? kawalkatę wózków góralskich, transportuj?cych drzewo. Strzeliste świeki podkarpackie odarte ze skóry, jak wykałaczki potwornej długości groziły co chwila nadzianiem na ich ostre rożny.
Tragizm sytuacji objawił się w całej pełni, gdy w oddali ujrzeliśmy obłok kurzu - ślad uciekaj?cej przed nami maszyny.
Swoja czy cudza - Ripper zgonić j? musi. To też po kilkunastu minutach nieznany "wróg" był tuż - tuż; jeszcze minuta i wpadliśmy w nieprzenikniony, biały jak najgęstsza mgła, tuman kurzu.
Przeciwnik czy nie słyszał naszego sygnału, czy też nie chciał ust?pić - dość że owa pogoń po omacku trwała parę ci?gn?cych się w nieskończoność minut. Jedyn? orjentacj? były migaj?ce już w momencie mijania wózki góralskie. W pewnej chwili trzęs?cy się szpic świerku przeleciał tuż obok komisarza p. T. Rogulskiego. - Pół metra więcej na prawo i śmierć pewna. - A gdyby tak zakręt?... brr!!
Wreszcie przeciwnik został sforsowany. Okazało się, że to Hotchkiss, którego kierowca Francuz Vasello dziwnie nie lubił być mijanym.
Nie maj?c przed sob? nikogo, ścigaj?c się już tylko z czasem, wpadliśmy do Zakopanego, st? marszruta prowadziła wprost do Morskiego Oka.
Tutaj dopiero Ripper i Lancia pokazali co umiej?. Nasza srebrna córa południa, ujrzawszy Tatry, wspomniała widać strzeliste rodzinne Alpy, bo oto na w?ziutkim pasku szosy poczęła szaleć.
Teraz przy każdym już zakręcie wtórował nam swoisty zgrzyt opon, przesuwanych po szosie, a nędzne nasze powłoki cielesne z dziwnym uporem d?żyły do porzucenia Lanci. My jednak byliśmy również uparci. To też nie zgnębił nas śmiertelny zakręt przy wodospadzie, ani słynna "ósemka", obrana jako finisz tegorocznego wyścigu górskiego.
Pod koniec owego tańca śmierci, kiedy już trudno było wynaleźć strawę ekscytuj?c? napięte do maximum nerwy, wzi?łem się do analizowania "ruchów" Lancii na zakrętach. - Wychylony nazewn?trz patrzyłem z przerażeniem, jak na każdym ostrym wirażu jej tylne koła siekaj? szosę niemal w poprzek.
Zrozumiałem wtedy ów bolesny jęk opon, poj?łęm moc cieniutkich osi i bolców, znosz?cych podobne naprężenia, schyliłem czoło przed wielkim genjuszem konstruktorów.
Owe pouczaj?ce obserwacje i rozmyślenia zajęły widać sporo czasu, bo kiedy podniosłem oczy, ujrzałem ciemn? wylwetę schroniska w Morskiem Oku.
Gdy po wyprostowaniu stawów i wypiciu szklanki herbaty Ripper zaproponował powrót do Zakopanego, razem z komisarzem zaprotestowaliśmy jaknajenergiczniej.
- Co? Wracać po w?ziutkiej, najżonej kilku setkami morderczych zakrętów szosie "pod włos" dwudziestu autom, śpiesz?cym na złamanie karku do Morskiego Oka?!
Nasz protest był widać poparty odpowiedni? doz? mimiki, bo Ripper ust?pił. Doczekaliśmy przyjazdu wszystkich - jeno bez Forda.
- Ale ten wszak krzywdy nam w góach nie uczyni: cieszy się nieborak, że wogóle porusza się naprzód.
Wreszcie po pół godzinie warjackiego lecenia z powrotem do Zakopanego, wpadliśmy do parku raidowego na Krupówkach. ?cisn?łem serdecznie dłonie ob Ripperów, poklepałem miłośnie Lancię po masce.
Wsiedliśmy do góralskiej dryndulki z 10-letnim szkrabem na koźle.
Jakże cudownie jechało nam się do "Bristolu" z szybkości? czterech kilometrów na godzinę!...

[za: Przegl?d Sportowy nr. 27 / 1927]
[za: Przegl?d Sportowy nr. 28 / 1927]

autor strony: Grzegorz Chyła, współpraca: Janusz Szymanek, materiały: Marcin Blitek, Julian Obrocki, Grzegorz Chrzanowski, Jan Kostrzewa, Henryk Kuczyński, Mirosław Wojtan, Adam Turczyniak, Grzegorz Fronczyk, Marek Kaczmarek